[RECENZJA] Oppenheimer (2023)

8072064.3

Wielki wybuch

Biografia Juliusa Roberta Oppenheimera nie bez powodu została wzięta pod lupę samego Christophera Nolana. Ojca bomby atomowej i reżysera Dunkierki (2017) łączy bowiem podejście do swoich dzieł – wiedzę i wrażliwość przekuwają w pasję, podlaną na równi wizjonerstwem, co obsesyjnym uporem. Różni ich z kolei następstwo ich przedsięwzięć. Nolan ma szansę zapisać się w historii jako jeden z największych reżyserów swojej epoki; Oppenheimerowi zaś przypadły tytuły ikony zmian społecznych XX wieku oraz niszczyciela światów. Ten ostatni zresztą sam sobie nadał, kiedy po próbnej detonacji w Los Alamos – czyli 16 lipca 1945 roku – po raz pierwszy ujrzał niszczycielką kulę dymu i ognia.

Kiedy amerykańskiemu fizykowi (Cillian Murphy) przypada zwierzchnictwo nad Projektem Manhattan widać w nim szczerą pasję nie tylko do nauki, ale też inscenizacji i reżyserii. Tajne laboratorium na bezdrożach Nowego Meksyku potrzebowało człowieka z wizją, a wspomniany naukowiec nadawał się do tej roli idealnie. W końcu nie każdy byłby w stanie koordynować – jak przystało na wielkiego demiurga – powstawanie scenografii pod fałszywe miasteczko, gdzie miały odbywać się prace nad bronią jądrową. W tych scenach widać, że Nolan podziwia teatralny zmysł Oppenheimera i nie bez powodu w swoim filmie poświęcił temu segmentowi sporo uwagi. Poza tym jest to również kluczowy moment w narracyjnym konstrukcie reżysera.

Still from Oppenheimer - Image 1
Robert Downey Jr. (Lewis Strauss) i Cillian Murphy (Oppenheimer)

Oppenheimer funkcjonuje zarówno jako biografia, portret psychologiczny, ale też rozwibrowane kino polityczne. Wciąż jednak pozostaje opowieścią o pozbawianiu pasji, wręcz wykorzystywaniu jej pod pobudki zagrażające globalnemu porządkowi. Nolana – tu rzecz jasna bez zaskoczeń – nie obchodzi jednak chronologia poszczególnych wydarzeń z życia fizyka. Wykorzystuje encyklopedyczną wiedzę, część faktów subtelnie nagina pod filmowe medium i wrzuca je w nielinearny narracyjny kocioł. I tak głównymi osiami fabuły okazują się dwa przesłuchania – bezpieczeństwa Oppenheimera oraz te dotyczące nominacji Lewisa Straussa (Robert Downey Jr.) na sekretarza handlu. Każda scena z przytoczonych płaszczyzn czasowych odkrywa przed widzami wydarzenia z przeszłości naukowca, by ostatecznie skrzyżować je w samym finale. Reżyser rzecz jasna nie byłby sobą, gdyby nie zastosował przy tym nieszablonowych zabiegów formalnych. I tak perspektywa Straussa została nakręcona w czerni i bieli, z kolei Oppenheimera w kolorze. Dla co niektórych taki zabieg może się wydać nieco stochastyczny, ale kiedy spojrzymy na historyczny kontekst relacji obydwu panów* zyskuje on na znaczeniu. Ciekawe rozwiązania można też zauważyć w scenach sprzed zawiązania Projektu Manhattan. Na początku fizyk widzi rzeczywistość jako sekwencję poruszających się cząsteczek czy wirujących molekuł – traktuje je jak symfonię, która nieustannie wybrzmiewa w jego umyśle. Kiedy jednak wkracza w samo centrum drugowojennej zawieruchy jego wizje zaczynają stopniowo wygasać – pasję zastępuje obsesja, naukową pracę – wyścig zbrojeń, a fantazje o rozpadających się atomach – wewnętrzna pustka.

ENTER-OPPENHEIMER-MOVIE-REVIEW-2-MCT-1152x759
Florence Pugh (Jean Tatlock) i Cillian Murphy (Oppenheimer)

Nie należy zapominać, że Oppenheimer to również film o konstruowaniu broni, która już na zawsze zmieni losy świata. Na szczęście Nolan przypisuje tę zasługę nie tylko tytułowemu fizykowi, ale też całej ekipie naukowców – walczących nie tylko z naukowymi ograniczeniami, ale też kaprysami wojskowych i polityków. By to wszystko uwiarygodnić nasz reżyser nie szczędził w wielkich nazwiskach, wśród których warto wymienić między innymi: Matta Damona, Josha Hartnetta, Jasona Clarke’a, Benny’ego Safdie, Kennetha Branagha, Caseya Afflecka, Dane’a DeHaana tudzież Gary’ego Oldmana. I nawet jeśli części z nich przypadła mała (wręcz epizodyczna) rola, to Nolan potrafi je tak poprowadzić, by zapadły w pamięć. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu Robert Downey Jr. jako Strauss – równie ambitny, co wyrachowany; kreśli nam porażająco wiarygodny portret szarej eminencji. Niestety w tym nerwicowym kotle, w którym liczy się każda minuta, nikną nieco kreacje kobiece. Zarówno Emily Blunt, jak i Florence Pugh – wcielające się kolejno w żonę i kochankę Oppenheimera – wypadają na ekranie absolutnie wspaniale (szczególnie ta pierwsza), ale niestety scenariusz poświęca im zbyt mało czasu, podobnie zresztą jak życiu rodzinnemu naukowca. Cały segment sprawia wrażenie, jakby został napisany mimochodem – co prawda z emocjonalnym zaangażowaniem, ale jednak bez większego zagłębiania się w relacje.

Twórca Memento (2000) nie demonizuje jednak postaci fizyka – widzi w nim zarówno pasjonata, jak i człowieka uginającego się pod ciężarem własnego wynalazku; rozdartego między zaniedbanym życiem osobistym a wywieranym na nim globalnym naciskiem. Zresztą Nolan dość niekonwencjonalnie podchodzi do tego portretu. Nie podąża za klasycznym toposem upadku lub sukcesu geniusza, w zamian daje nam kompleksowy wgląd w jego osobowość, rozchwianą gdzieś pomiędzy uniesieniem a załamaniem. I tak wysokie ambicje kontruje tu z wizerunkowym podcinaniem skrzydeł przez polityczne elity; charyzmę z narracją podporządkowaną woli ludu; ponadprzeciętny intelekt z sypiącym się na oczach fizyka status quo. Wybitny naukowiec jawi się tu jako postać kompletna, o wielu wymiarach. Złożoność tej kreacji niesie na swoich barkach Cillian Murphy, który po mistrzowsku manifestuje kotłujące się wewnątrz Oppenheimera sprzeczności. I tę coraz bardziej skruszoną twarz aktora, który mikromimiką dostraja się do rozwibrowanego charakteru produkcji, wspaniale filmuje Hoyt Van Hoytema – od niemal dekady naczelny operator Nolana.

Cillian-Murphy-Oppenheimer-Still-Publicity-H-2022
Cillian Murphy (J. Robert Oppenheimer)

Ale szwajcarskiego operatora interesują nie tylko filmowe zbliżenia, ale też szerokokątne panoramy pustynnych krajobrazów, które na IMAX-owym ekranie zapierają dech w piersi. Jednakże prawdziwym – inscenizacyjnym i audiowizualnym – tour de force okazuje się wybitna sekwencja pierwszego testu broni jądrowej (projektu Trinity), wręcz stworzona pod wielkoformatowe kina. Jej stawkę podbija dodatkowo popisowa symfonia Ludwika Göranssona – scalająca ze sobą ambient z podniosłymi smyczkami. Warto dodać, że zarówno scena wybuchu, jak i migawki zderzających się cząsteczek zostały wykonane z użyciem praktycznych efektów – miniatur, klasycznej pirotechniki, chemicznych eksperymentów oraz trików operatorskich.

Stałem się śmiercią, niszczycielem światów – ten przytaczany przez Oppenheimera cytat z Bhagawadgity**, który stał się zarazem jego piętnem, idealnie oddaje myśl przewodnią jego biografii. Dzieło Nolana to zarówno film o geniuszu, jak i pogłębione studium poczucia winy, będące przestrogą przed globalną zagładą. Notabene ta trzygodzinna epopeja ma wiele tematycznych warstw – jest krytyką polityczną, ale też najbardziej widowiskowym kinem o gadających głowach w historii X Muzy, w którym każdy dialog ma wysoką stawkę. Na szczęście twórca Mrocznego Rycerza (2008) nie stawia sobie za cel uatrakcyjniania wojny pod filmowe medium; celowo nie pokazuje bombardowania Hiroszimy i Nagasaki, by uszanować ofiary niszczycielskiego ataku. Z tej niechlubnej karty historii wyłania się opowieść o wielkich nadziejach brutalnie przekutych w strach totalny. I oczywiście, produkcji można zarzucić opieszałość i narracyjną zawiłość, ale mimo to wciąż pozostaje wielowymiarowym portretem wybitnego fizyka łamane na destruktora. Człowieka, który na nowo zdefiniował rzeczywistość.     

8/10


*) Lewis Strauss nie bez powodu jest antagonizowany przez historię. W 1954, jako przewodniczący Komisji Energii Atomowej, doprowadził do cofnięcia poświadczenia bezpieczeństwa Oppenheimera. Jego motywem okazała się zemsta, co wydało się w 1958 roku podczas przesłuchania Straussa w związku z jego nominacją na stanowisko rządowe. Fizyk upokorzył go niemal dekadę wcześniej podczas komisji w sprawie eksportu izotopów. Ostatecznie nasz złoczyńca nie otrzymał wyczekiwanego stołka, a imię Oppenheimera zostało całkowicie oczyszczone.

**) (pol. Pieśń Pana). Poemat (tzw. gita) i święta księga hinduizmu autorstwa Mahabharaty; będąca dialogiem filozoficznym między księciem Ardżunem a Kryszną, poruszająca temat szeroko pojętej moralności.

Dodaj komentarz